Sylwia Pupek

View Original

Branie odpowiedzialności za siebie

Matczyn rana, ojcowska rana. Proces wybaczenia.

Wczoraj na grupie Moja Kobiecość (link tutaj) w lajwie poruszyłam pierwszą część tego bardzo ważnego tematu.

Dziś chcę go pociągnąć dalej.

Na początku chciałabym oddzielić dwa aspekty, pierwszy dotyczący naszego dzieciństwa i czasu, kiedy byliśmy dziećmi zależnymi od rodziców i drugi – moment, kiedy staliśmy się dorośli w świetle prawa i mamy pełne prawa decydowania o tym co, gdzie i z kim oraz kiedy.

To są w pewnym sensie zupełnie inne kwestie* (wrócę do tego jeszcze później, dlaczego w pewnym).

Każda sytuacja jest wypadkową działań dwóch lub więcej osób, nie ma jednego zaangażowanego (mówię tu o sytuacjach między osobami dorosłymi) i idąc tym torem - mówienie i szukanie winnych za daną sytuację jest jak działanie z poziomu dziecka i wchodzenie w syndrom ofiary. To świetny przykład zrzucania z siebie odpowiedzialności i przerzucania jej na innych. 

Niestety takie działanie ma krótkie nogi, bo po pierwsze tracisz zaufanie z każdą chwilą do siebie, po drugie tracisz swoją sprawczość, pewność siebie, po trzecie - uzależniasz się do innych i ich zdania. Z czasem jest Ci coraz trudniej podjąć decyzję bez radzenia się innych lub chociażby podpytania się ich o zdanie. 

To oczywiście ma swoje źródło, i być może jest ono w dzieciństwie, ale w pewnym momencie potrzebujesz postawić kreskę i grubą linią oddzielić te ciągłe poszukiwanie winnych i zacząć Tu i Teraz, zacząć działać inaczej. W przeciwnym wypadku zapętlisz się w tym wszystkim i dotrzesz do punktu, gdzie Twoje życie stanie się jednym wielkim polem procesów, procesów Twoich, procesów za Twoich rodziców, procesów Twojego rodu.

Co więcej: obwiniając wszystkich wokół nie poczujesz się lepiej, dalej będziesz tkwić w poczuciu niesprawiedliwości, poczuciu winy, krzywdy, złości, gniewu, wściekłości i przeświadczeniu, coraz mocniejszym, że każdy człowiek to kat i każdy chce Cię skrzywdzić, i w końcu zacznie się zacieśniać grono osób, którym ufasz, ale… czy możesz ufać innym, jeśli sobie nie ufasz?

Pamiętaj, że dać możesz tylko tyle, ile sam dajesz sobie. 

Więc, żyjąc w takim świecie masz coraz więcej tego, bo tak działa Twój mózg, będzie on poszukiwał jak radar wokół Ciebie osób i sytuacji, które unaocznią Ci przekonanie, że wszyscy są źli, że wszyscy chcą Cię skrzywdzić, że wcześniej czy później na każdym się przejedziesz. 

Wiec tak naprawdę to nie ma końca ta spirala…

Widzisz to?

Co się zmienia w Twoim życiu, kiedy zaczynasz brać odpowiedzialność za siebie?

Przede wszystkim odzyskujesz sprawczość, krok po kroku także pewność siebie i zaufanie do siebie, dotykając po drodze poczucia winy, skierowanego do samego siebie, stajesz do niego twarzą w twarz przerabiasz je! Więc, jeśli jakakolwiek decyzja nie spotka się z oczekiwanym efektem lub cel zakładany nie zostanie osiągnięty nie wyrzucasz sobie, jaki to Ty byłeś głupi, naiwny, tempy czy durny, że jak mogłeś znowu pozwolić sobie na takie potraktowanie. Przestajesz wchodzić w tą spirale winy, wstydu i innych emocji temu towarzyszących, wychodzisz z syndromu OFIARY, a wchodzisz na etap sprawczości: „Ok, stało się tak i tak, inaczej niż chciałem, inaczej niż planowałem. Co mogę teraz z tym zrobić? Jakie mam możliwości, jakie dostępne zasoby? 

Widzisz to?

Widzisz tę różnicę?

* Wracając do tematu naszej odpowiedzialności w czasie, kiedy byliśmy dziećmi:

Być może spotkałeś się z taką teorią, że dusze schodząc na ziemię umawiają się, że coś przerobią, wybierając sobie jednocześnie z kim to będą przerabiać. Schodząc jednak tracą pamięć o tym, pozostaje jedynie nadzieja, że uda im się to przerobić, rozpuścić poprzez miłość. 

Nie piszę jednak tego po to, by usprawiedliwiać złe działanie dorosłych wobec dzieci nie ma na to usprawiedliwienia i nie o to chodzi. 

Kwestia dotyczy spojrzenia szerzej - dla własnej wiedzy, bo prawdopodobnie wcześniej czy później się z tym zetkniesz. 

Celem tak naprawdę podroży w głąb siebie, uzdrowienia swojej przeszłości, dzieciństwa i relacji z rodzicami powinno być wybaczenie.

Bo dopiero kiedy następuje wybaczenia, a ono nastąpi, kiedy oskarżysz i obwinisz (nie bezpośrednio, chyba, że taką masz wolę, ale są na to inne sposoby) tych, którzy Cię skrzywdzili mając jednocześnie intencję w sercu, że chcesz wolności emocjonalnej od przeszłości i wybaczenia, dopiero wtedy możliwe jest spojrzenie na pewne wydarzenia z głębszego poziomu, np. poziomu duszy.

Podam Wam przykład swój. 

Przerabiałam wiele lat ojcowska ranę, potem matczyną. Moje relacje z rodzicami były bardzo poprawne, a wręcz była to piękna relacja, zapewne takie spostrzeżenia mieli obserwatorzy. 

Nie miałam powodu mieć jakichkolwiek wielkich pretensji i zarzutów do nich, na mój widok zawsze oboje reagowali z ogromnym entuzjazmem, były uściski i miłe słowa, czułam ich miłość i to, jak im na mnie zależy. Jednak wchodząc głębiej w uzdrawianie dzieciństwa, przerabiając wszystkie wydarzenia potrzebowałam więcej przestrzeni, by móc to zinternalizować w sobie, przepracować i przyjąć. I nie mogłam zrobić tego będąc w takiej relacji (ja przynajmniej nie umiałam tego pogodzić), rano płacząc i wrzeszcząc z bólu rozdarcia, a popołudniu rozmawiając wesoło na Skypie. To było jak rozdwojenie jaźni, dlatego zadecydowałam o odcięciu się i zerwaniu kontaktów. Na jak długo? Wtedy tego nie wiedziałam, obstawiałam różne wersje, łącznie z tą, że te kontakty już nigdy nie wrócą. 

I było mi naprawdę ciężko, bo z jednej strony na dany czas nie miałam powodu, by to robić, racjonalnie nie miałam, z drugiej jednak potrzebowałam w końcu stanąć za sobą i postawić siebie jako priorytet. Przeszłam ogromny ból straty relacji, jaką mieliśmy, bo wiedziałam, że ona już taka nigdy nie będzie, nie wiedziałam też jaka i czy w ogóle będzie. Jednak ta decyzja bardzo mi pomogła. Pomogła mi wyrosnąć na tym wszystkim. Przerobić, przepłakać, przeboleć i utulić siebie małą. Dać sobie czas i przestrzeń na przyjęcie tego wszystkiego. I dopiero kiedy sobie na to pozwoliłam, dopiero wtedy nastąpiło wybaczenie i zupełnie inne spojrzenie na moich rodziców i wszystkie wydarzenia z przeszłości. Nie piszę tego po to, aby namawiać Cię do takiego kroku, absolutnie nie. To była moja decyzja i nie oznacza, że musisz iść ta samą ścieżką. 

I nie jest tak, że nie pamiętam tego, co się stało, że teraz to zniknęło. Nie, pamiętam dalej. 

Tyle, że to mnie nie ciągnie w dół. Nie jest moją rzeczywistością. 

Przyjmuję fakt, że tak się stało i postąpili w jedyny słuszny, według ich wiedzy na tamten moment życia, sposób.

Aby tak się jednak stało najpierw musiałam dać sobie przestrzeń na oskarżenia, na ból, na złość, na gniew, na żal, na smutek i ogromną rozpacz. Świadomą przestrzeń z intencją uzdrowienia siebie, a nie pogrążenia się w nienawiści po wsze czasy. 

Tak więc warto być uważnym, patrzeć na Tu i Teraz i jasno określać intencję swojego działania, bo to ukierunkowuje także to, gdzie leży Twoja odpowiedzialność, a gdzie ona się kończy. 

Nie możesz brać wszystkiego przecież na siebie i odpowiadać za wszystkich. 

Nie musisz też przerabiać traum i tragicznych sytuacji całego rodu. 

Nie ma takiego przymusu i nie polecam Ci być aż tak ambitnym (z własnego doświadczenia), nie ma ku temu przesłanek żadnych. 

Zawsze, ale to zawsze możesz zdecydować, że nie chcesz i zająć się tylko tym, co dotyczy Ciebie. 

Jak? 

Wystarczy, że zapytasz siebie, czy dana rzecz jest Twoja?

Czy dana emocja jest Twoja?

W końcu zaczynasz zawsze od emocji, bo to jest łącznik ze wszystkim.