Co wybrać, etat czy samozatrudnienie?

 

Mówi się, że brak decyzji to także decyzja, że robienie i nierobienie to również podjęta decyzja..


Wiele (tak naprawdę większość) podejmowanych przez człowieka decyzji, kierowanych jest NIE tym, by osiągnąć jakieś super, zawrotne efekty w życiu czy SUKCES lub bogactwo, a tym, by UNIKNĄĆ kiepskich, nieprzyjemnych konsekwencji, w rzeczywistości uniknąć bólu emocjonalnego.


Nigdy nie jest tak, że robimy coś, by coś robić, że poodejmujemy decyzje, by je podjąć. Zawsze kierujemy się jednym z dwóch powodów: lękiem lub przyjemnością.

Tak jest także w momencie, kiedy wahasz się, co zrobić ze swoim życiem, życiem zawodowym.

Kiedyś dziwiłam się, że ludzie nie wiedzą, czego chcą, że nie mają jasno określonego celu zawodowego. Ja miałam go określony od początku, odkąd pamiętam – mając już 6 lat i wiedziałam, kim chcę być i co chcę robić i to mnie napędzało.

 

Do czasu…

Tym czasem był moment, kiedy wypaliłam się kompletnie zawodowo - naturalna kolej rzeczy dla Projektora (#HumanDesign), który nie podąża w życiu w zgodzie ze swoją strategią i autorytetem.

Wtedy sięgnęło dna moje życie zawodowe.

Ludzie dziwili się jak to możliwe, że z pozycji dyrektora spadlam do stanowiska magazyniera.

Dla mnie, dziś, jest to absolutnie zrozumiałe, życie, jakie wiodłam będąc dyrektorem, było przesiąknięte do szpiku kości ekstremalnym stresem, lekiem, ciągłą presją i totalnym brakiem czasu. Wszystko kręciło się wokół mojej pracy, klientów, zespołów, wyników...

 

Gdy (poprzez wiele kolei losowych następujących jeden po drugim) podjęłam pracę jako magazynier, odkryłam raj, raj, jakim było życie bez stresu - prawie... bez stresu, bo zarobki były dramatycznie niskie, ale... człowiek chcąc uniknąć pewnych rzeczy jest w stanie zaadoptować się do różnych uwarunkowań (tak było i ze mną).

 

Chodzenie do pracy przez 4 dni po 12h, by potem mieć kolejne 4 dni wolne, ustrukturyzowany harmonogram godzin, pewne pieniądze, praktycznie 0! odpowiedzialności były dla mnie innym światem.

Zamykałam za sobą drzwi, zdejmowałam robocze ubranie i wszystko, co dotyczyło pracy, znikało.

Po 18 latach ciągłego, permanentnego stresu taka odmiana była innym światem.

Było mi w tym tak dobrze, że w pewnym momencie zauważyłam, że unikam wszystkiego, co może mnie z tej strefy wyrwać.

Owszem, chciałam więcej zarabiać, awansować, rozwijać się i miałam pełne możliwości do tego, jednak lęk przed ponownym doświadczeniem tego, czego doświadczyłam na wyższych stanowiskach, przeważał nad chęcią rozwoju i zarobków.

Część z was pewnie wie, o czym mówię....



Tym gorzej było, gdy w pewnym momencie jednak chciałam nadać życiu jakiś cel, robić coś z większym sensem... 

 Wtedy pojawił się problem, ogromny problem - czym miałoby to być. 

Wiedziałam, czego już nie chcę, za nic w świecie!, ale nie wiedziałam, czego chce, co wybrać, dokąd pójść, jakie są moje możliwości, gdzie się odnajdę (tu także w większości lęk kierował moim działaniem i decyzjami). 

 

Kiedy więc w 2017 zaczęłam prowadzić bloga i powoli pokazywać się światu, robiłam to z lękiem wielkości kilkunastu ton. 




Każdego dnia stąpałam po cienkim, kruchym lodzie uważając, by gdzieś nie pękł pod moimi stopami - tak bardzo bałam się tzw. PORAŻKI - wielu z was tutaj też wie, o czym mowię...


Ten lęk, który mną kierował, sprawił, że wiele podejmowanych decyzji było nim przesiąkniętych, a tym samym niewiele one miały związku z rozwojem. Wszystko, co robiłam, robiłam z uważnością, by lód pod stopami nie pękł, a i tak pękał (o tym mówiłam wczoraj na spotkaniu, o dwóch stronach monety: sukcesach i wyzwaniach, gdzie jedna nie istnieje bez drugiej).


Stanięcie na krawędzi decyzji

Kiedy w końcu po dwóch latach moje działania nie przynosiły zbytnich rezultatów (mam na myśli dochody), stanęłam nad krawędzią podjęcia decyzji, decyzji, którą niektórzy z was określili mianem "za Chiny Ludowe tego nie zrobię", czyli pójścia na etat.

Tak, też miałam takie odczucia wówczas, że jest to koniec świata...

Jednak w końcu poszłam.

I było to czymś, co nazywam wielką ulgą, pozwoliło mi to odetchnąć i zacząć pracować nad swoim biznesem z lekkością, a nie z nożem na gardle.

Nie mówię, że było to coś, co chciałabym, aby było stałe w moim życiu (praca na etat nie jest moim celem), jednak na tamten moment, kiedy ją podjęłam na 4 miesiące, była wystarczająca, by zebrać siły i nabrać wiatru w żagle.

  

(Nie odbieraj, proszę, tego wpisu, jako namowy, byś zrobił to samo, to nie jest moim celem. Raczej piszę o tym, byś rozpoznał, co Ciebie napędza i co Tobą kieruje w życiu, a następnie uwolnił się, jeśli jest tym czymś lęk. Uwierz mi, decyzje podejmowane bez lęku są niesamowicie przyjemne, a ich efekty dają ogromne zadowolenie.)


Czym naprawdę jest dla Ciebie etat?

W rzeczywistości ani etat, ani praca na swoim niewiele się różnią od siebie - jak to ktoś, kiedyś powiedział, że jednoosobowa działalność gospodarcza, określana samozatrudnieniem jest podobna do etatu, może czasem trudniejsza, bo nikt nie płaci Ci za urlop ani chorobowe ;) (przynajmniej tak jest w UK).

Co innego, gdy mówimy o założeniu firmy i biznesie, gdzie są już zatrudniani ludzie...

Ale w przypadku etatu - pracy dla kogoś i samozatrudnienia jedyna różnica, jaka jest w tych określeniach to ta, jaką Ty robisz nadając im inne znaczenie, mocno emocjonalne...

I to ona sprawia, że nie umiesz podjąć decyzji, wahasz się lub panicznie boisz.


I o tym było wczorajsze spotkanie na Zoom, za które chcę podziękować tym z Was, które na nim były - było wspaniale móc Was zobaczyć i wesprzeć w tym, z czym się mierzycie.

Dziś cieszę się każdym dniem i tym, czym się zajmuję, bo robię to, co kocham.

Ale chcę byś wiedział, wiedziała, że droga do tego miejsca nie była lekka ani łatwa, nie była usłana różami i wciąż nie zawsze nimi jest usłana. Są gorsze i lepsze dni, trudniejsze i fajniejsze chwile, ale to od nas zależy, na czym skupiamy swoją uwagę i jakie nadajemy znaczenie tym trudnym.

Z miłością,

Sylwia


 
Previous
Previous

Mój ojciec chce, żebym go uznała

Next
Next

List do Mamy