Syndrom Księżniczki
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła siebie piękna księżniczka. Zamknięta w wysokiej wieży przez złą macochę, latami wyczekiwała na swojego księcia, który miał ją uwolnić i ocalić. A potem pojąć za żonę, by w końcu żyła długo i szczęśliwie u boku swego wybranka...
Czas mijał, lata leciały, a księcia na białym rumaku nie było widać.
Księżniczka zaczęła tracić nadzieję, a w to miejsce pojawiła się złość i frustracja.
"Dlaczego nikt mnie nie chęć uratować?" - pytała sama siebie.
"Gdzie tem cholerny książę?" - pozwoliła sobie nawet na przekleństwo.
"Czy on myśli, ż ja nie mam co robić w życiu?"
"Czekam na niego i czekam, a młodsza się nie robię. A jeszcze dzieci mam mu urodzić..., co za farsa" - kontynuowała wywody.
Chadzając tak w nerwach po pokoju i zerkając co chwila przez okno podeszła do drewnianych drzwi, które zawsze były zamknięte na siedem spustów przez złą macochę. Chwyciła za klamkę i... z zaskoczeniem odkryła, że drzwi są otwarte. Wychyliła zachowawczo głowę i rozejrzała się dookoła. Nikogo nie było widać. Ani złej macochy, ani żadnego z jej strażników. Najpierw niepewnie, a potem już coraz śmielej, zaczęła zbiegać po schodach. Kiedy dotarła na sam dół zobaczyła kolejne drzwi. Z biciem serca i drżącą ręką chwyciła za klamkę.
"Wow!" - wyrwał się nieelegancki okrzyk z jej piersi. Te drzwi także nie były zamknięte!
Otworzyła je i wtem powiew świeżego powierza otulił delikatnie jej twarz. Zapach wiosennych kwiatów i leśnego runa wślizgnął się przez jej nozdrza do płuc.
"Yhmm..., co za cudowny zapach..." - pomyślała.
Nie zwlekając dłużej pobiegła w kierunku lasu.
Po pewnym czasie dotarła do wioski....
Cdn.